W tym roku mieliśmy piękne lato i mamy barwną słoneczną jesień. Ale już w tej chwili o 16.00 powoli zapada zmrok a o 7.00 rano jest jeszcze ciemno.
Jesień bywa ciężką porą roku dla nas. Kiedy do deszczowej i ciemnej aury dochodzą: stresowa praca, kłopoty rodzinne, marudząca podopieczna „dołujemy się” szybciej i częściej, nie mamy tyle cierpliwości i przechodzimy kryzysy. Jesień to cięższa pora roku dla chorujących, zwłaszcza na depresję i dla osób starszych.
Dla mnie też kiedyś była cieżka, cięższa od pozostałych pór roku. To się zmieniło. Zmieniło się od czasu, kiedy zmieniłam pracę, na taką, jaką naprawdę lubię i od kiedy zaczęłam systematycznie biegać i robić „moje minimum”.
„Nic się nie zmienia od na tyłku siedzenia”– powiedział Pietrek w filmie „Ranczo”.
W pierwszym miejscu pracy w Niemczech, kiedy borykałam się z różnymi swoimi „demonami”, zalegającymi od lat w mojej głowie, było moje pierwsze poważne postanowienie. Codziennie „wyprowadź się na spacer”, niezależnie od tego czy ci się chce czy nie. Miałam taką możliwość i codziennie rano, konsekwentnie, nieraz na śpiąco, nieraz po półgodzinnej „walce z sobą”(„przecież można dłużej pospać”, „zacznę od jutra/od poniedziałku/od pierwszego…”, „nie ma siły”, „przecież jest tak zimno/wietrznie/mroźno” …itd.) zwlekałam się z łóżka, zakładałam dres i wychodziłam na zewnątrz. Nieraz tylko na 5-10 minut. Jak tylko owiało mnie świeżym powietrzem, było zimno (luty 2014 r.) to zamiast spaceru, zaczęłam biec, by się rozgrzać. I tak to się zaczęło.
Nie przejmuj się, co powiedzą inni
Bywało różnie. Zawsze biegałam tylko dla siebie. Miałam momenty, kiedy przestawałam biegać i miałam długie przerwy. To było dziwne, ale cztery lata temu wstydziłam się biegać w moim miejscu zamieszkania w Polsce i biegałam tylko wtedy, gdy było ciemno, czyli wcześnie rano albo późno wieczorem. Głupie nie? Nikt w zasadzie nie biegał, a nieraz młodzi podśmiewali się ze mnie. Pamiętam, jak wyśmiewano się z osób, które uprawiały Nordic Walking. Krzyczano „Zgubiłyście narty?”. Dobrze, że czasy się zmieniły. Teraz to ja jestem dumna, że biegam :).
„Moje minimum” to naturalny lek na „jesienną chandrę”
Dziś codzienne, konsekwentne, systematyczne, najlepiej poranne BIEGANIE stało się „moim minimum”. Moje „minimum”, czyli to co robię każdego dnia, w weekendy również, niezależnie od tego, czy mi się chce, czy nie. Jestem mistrzynią „wymówek i usprawiedliwień”, dlatego w mobilizacji do codziennego biegu od 01 października tego roku pomaga mi udział w V edycji sportowego wyzwania Kamili Rowińskiej. Powiem Wam, to DZIAŁA!!!
Dziś przebiegłam wcześnie rano 3,80 km w czasie 24,47 min. i jestem z siebie bardzo dumna :).
Mam energię,
jesień mi nie straszna, dostrzegam jej plusy,
mam motywację do działania, do wymagającej pracy i do pisania tutaj.
To nie musi być bieg, to nie musi być codziennie. To może być spacer 3 razy w tygodniu lub pływanie 1 raz w tygodniu. Grunt, by to robić konsekwentnie i systematycznie.
Co jeszcze jest „moim minimum” i jak to działa na mnie i wykonywaną przeze mnie pracę, napiszę w 2 części już wkrótce.
A Ty co robisz, by przeciwdziałać „jesiennej chandrze”? Podziel się o tym ze mną w komentarzach. Pozdrawiam:).
Moje minimum – codzienny spacer z synkiem ! Rok temu, gdy już wróciliśmy ze szpitala zaczęliśmy wychodzić razem, codziennie, niezależnie od pogody. Tak nam zostało do tej pory, bardzo rzadko zdarza się żebyśmy nie wyszli(łącznie 4 dni ). Dzięki temu Antek nie choruje, i zdecydowanie lepiej nam się funkcjonuje. Jesienna chandra ? Nie dla mnie 😉
No i świetnie Joasiu. Spacer na pewno daje dużo energii. Pochwalam i oby tak dalej 🙂
Moje minimum, to codzienne poranne ćwiczenia, nauka języka angielskiego, tak jak mi radziłaś codziennie chociaż 10-15 min i oczywiście przeciw jesiennej chandrze obowiązkowo kąpiel w solach MM z olejkami 🙂 ćwiczenia, nauka, relaks 🙂
Świetne i wymagające minimum Madziu. Oby tak dalej a efekty są i będą większe, zwłaszcza z angielskim. Trzymam kciuki. Pozdrawiam i dziękuję za twój komentarz.