Naprzeciw „jesiennej chandrze” – o „moim minimum”… cz.2

Zapisuję kolejne strony mojego zeszytowego pamiętnika. Pamiętnikowi pisanemu własnoręcznie nie dorówna żaden blog. Jestem w domu. Jest wcześnie rano. Sobota. Jest cisza. Domownicy jeszcze śpią. A ja piszę. Mam wolne. Kiedyś pisałam tylko wtedy, gdy było mi źle. Teraz piszę również wtedy, gdy czuję radość, spokój wewnętrzny i wdzięczność, opisuję moje „magiczne” chwile i moje „tu i teraz”. Jest mi dobrze.

Oprócz pisania pamiętnika i bloga lubię robić wiele rzeczy.

Lubię biegać. To już wiecie. O swoim bieganiu piszę również tu.

Lubię niemiecki.

Lubię rozmawiać z ludźmi. Lubię obserwować ludzi.

Lubię czytać.

Lubię wiele innych rzeczy.

„Moim minimum”, czyli tym co robię, niezależnie od tego, czy mi się chce czy nie, może być praca zawodowa, która wymaga ode mnie wczesnego wstawania, zaangażowania i mobilizacji.

Czym bliżej mojej „piećdziesiątki” tym mam więcej wymówek i usprawiedliwień, żeby robić coś więcej niż zawodowo pracować. Prowadzę ze sobą bogate dialogi wewnętrzne typu: „A czy muszę to robić”, „A może zasłużyłam już na to, by po pracy tylko odpoczywać. Czytać książki, oglądać filmy, spotykać się z przyjaciółmi”.

Rzeczywiście nie muszę biegać, pisać bloga, słuchać wciąż wiadomości po niemiecku , poszerzać wiedzę z naszej branży, mieć marzeń typu: przebiegnę maraton, przejadę rowerem wzdłuż granicy polsko-niemieckiej od północy do południa, zdobędę Rysy czy pojadę na „szkolenie marzeń”.

No nie muszę. Mogę spokojnie „siedzieć na tyłku”i brać to, co mi niesie życie.

Skąd więc to moje bieganie, blogowanie, działanie, poznawanie nowego?

Jesień w „jesieni życia”

Nasza praca jest pracą specyficzną. Opiekujemy się ludźmi chorymi, starszymi i niepełnosprawnymi. Jeżeli dla nas jesień jest cięższą porą roku, mówi się depresyjną porą roku, dla seniorów podwójnie trudną. Jeżeli nam jest cieżko wyjść z domu, bo jest zimno, ciemno, wilgotno, to starszemu „tysiąckrotnie”. Jeżeli nas bolą kości i robimy z tego wymówkę, to co ma powiedzieć osoba chora i niedołężna. Naszym miejscem pracy jest dom, w którym jest tylko podopieczny, jego choroba, niedołężność, często pesymizm, marudzenie, narzekanie i użalanie się nad sobą. Jak do tego dołożymy nasze frustracje: „… co ja robię w tej pracy, … oni mnie tu nie szanują, … nie dam sobie rady, …. nie mam siły wstać, … nie zniosę tego dłużej” i dolegliwości: „… nie mogę spać w nocy, … znów boli mnie głowa,    …brak mi energii” jest jeszcze gorzej. Codziennie jest to samo: pielęgnacja, gotowanie, pranie, zakupy, sprzątanie. Jak przyjedziemy do domu po skończonym dyżurze jest podobnie, jak w „dniu świra”. Dlatego warto wysilić się i zrobić coś dla siebie. Ja robię „moje minimum”.

Pozytywne strony „wyprowadzania się na spacer”/aktywności fizycznej

Spacer/bieganie dają mi sprawność i silne mięśnie nóg, co w naszej pracy, przy transferze pacjenta, przy przekładaniu na bok jest niezwykle ważne. Dzięki świeżemu powietrzu „odświeżam” również umysł, krew krąży sprawniej, odrywam myśli od pracy i problemów, myślę inaczej, pozytywniej (skutek wydzielania endorfin). Obserwując otoczenie dostrzegam, jaki świat jest fajny i dostrzegam to, co mam. Codzienny i systematyczny spacer/bieganie, niezależnie od tego, czy mi się chce, czy nie, czy jest pogoda czy nie, daje mi poczucie mojej sprawczości, tego, że potrafię dotrzymać mojego postanowienia. A to wszystko uczy mnie mojej wewnętrznej dyscypliny, co z kolei daje mi pewność siebie, że jak chcę to mogę i zrobię. W pracy zamiast narzekać mam siłę, aby szukać rozwiązań. Gdyż problemy w pracy, w każdej pracy, były, są i będą. W naszej branży opiekuńczej również.

Więcej energii do realizacji planów

Tak. Mam więcej energii do działania. To jest fakt niezaprzeczalny. Mam większą chęć do doskonalenia języka niemieckiego, do podejmowania nowych działań w sferze zawodowej i osobistej. Później aktywność fizyczna staje się dobrym i fajnym nawykiem i zaczyna Ci jej brakować. Jestem na takim etapie.:) Ale u mnie wypracowanie nawyku uprawiania systematycznej aktywności fizycznej i docenienia wartości tej aktywności nie trwało 21 dni, czy 3 miesiące. Trwało kilka lat.

Wyciszam się / ćwiczę uważność

To co jeszcze robię dla siebie codziennie w „moim minimum”, czego już faktycznie potrzebuję każdego dnia to wyciszenie się. Niektórzy mogą to nazwać medytacją. Przeznaczam na to min.10 minut dziennie.

Siadam wygodnie z wyprostowanymi plecami na krześle/podłodze/ sofie/łóżku (siad skrzyżny), zamykam oczy, rozluźniam moje ciało, zwłaszcza mięśnie twarzy i staram się „wyciszać moje myśli”, czyli nie myśleć o niczym Nastawiam wcześniej budzik, który zadzwoni po 10 minutach. Dlaczego nastawiam budzik? Żeby nie zaprzątać swojej głowy myślami, kiedy minie 10 minut, czy już minęło 10 minut itp. Niemyślenie o niczym nie jest takie proste, zwłaszcza jak przed chwilą zdenerwowaliśmy się bądź mamy problem. Wtedy to mamy prawdziwą „gonitwę myśli”. Ale warto usiąść w osobnym pokoju, gdzie nikt nam nie przeszkadza i wyciszyć swoje myśli i emocje, skupiając się na oddychaniu. Jak przyjdzie myśl, to pozwolić jej przeminąć, gdy przyjdzie następna, tak samo. Nie zatrzymywać jej, nie skupiać się na niej, nie roztrząsać, niech przeminie.

Jak jest mi naprawdę ciężko nie myśleć, skupiam się wyłącznie na dźwiękach dochodzących z ogrodu bądź z ulicy. A nieraz otwieram oczy i obserwuję drzewa od samego wierzchołka do samego dołu, przechodząc bardzo powoli wzrokiem od jednej partii drzewa do następnej lub dom naprzeciw mojego miejsca pracy, obserwuję i dostrzegam każdy szczegół tego domu od góry do samego dołu.

Wyciszam się, kiedy biegnę/spaceruję. Skupiam się przez kilka minut wyłącznie na tym co czuję pod stopami, co robią teraz moje mięśnie nóg, jak układa się mój tułów, ręce, głowa. Rozluźniam mięśnie twarzy. Często robię tak podczas spaceru z pacjentem, kiedy idziemy sobie w ciszy.

Oddycham

Głęboko oddycham, zarówno podczas mojego wyciszenia, jak i podczas spacerów z pacjentem lub poczas czynności codziennych. Głęboko oddycham w rytmie 4:16:8. Wdycham powietrze nosem i liczę poowooli do 4. Wstrzymuję oddech i liczę w myślach do 16. Wydycham powietrze ustami licząc do 8. Tak kilka razy dziennie.

Podobno oddychamy zbyt płytko, zwłaszcza pod wpływem stresu. Głębokie oddychanie pozwala nam uspokoić nerwy, zmniejszyć stres i zredukować lęk.

Bieganie, wyciszanie się i oddychanie to jest „moje minimum” z minimum, które robię w ciągu dnia. Mam jeszcze swoje maximum w „moim minimum” :), ale o tym może jeszcze kiedyś napiszę.

Pozdrawiam wszystkich 🙂

P.S. Zapomniałam napisać o nagrodzie a to dlatego, że zapominam nagradzać siebie. Nagradzać siebie za swój wysiłek i robienie coś ponad pracę zawodową. Może być to kino, teatr, wyjazd na ulubione szkolenie, wyjście do kawiarni itp.

4 thoughts on “Naprzeciw „jesiennej chandrze” – o „moim minimum”… cz.2

  • 28 listopada, 2018 o 10:33 am
    Permalink

    Witaj Krystyno!
    Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś o bieganiu, ćwiczeniach, medytacji, oddychaniu. Ja to wszystko wiem, ale czasami brak systematyczności i konsekwencji, czasami huśtawka nastrojów a także różne dolegliwości nam przeszkadzają. Nie, nie chcę się usprawiedliwiać. Ja też walczę ze swoimi ułomnościami, ale wierz mi – po 50-tce jest znacznie gorzej.W moim przypadku wszystkie dolegliwości związane z klimakterium a także choroby odezwały się po 50 roku życia, dziś mam 56 i wierz mi jest ciężko. Oczywiście u Ciebie nie musi tak być i życzę Ci abyś jak najdłużej zachowała młodość i witalność. A poza tym, jak czytam różne wypowiedzi kobiet w okresie klimakterium to odczuwam z nimi wielką solidarność i w ogóle kocham Was kobietki za to jakie jesteście, za wrażliwość, za siłe , za odwagę, poświęcenie dla rodziny, miłość, poczucie humoru, wpierajmy się – tak jak to robi Krystyna.
    Pozdrawiam Krystyno Ciebie i wszystkie kobiety 🙂

    Odpowiedz
    • 28 listopada, 2018 o 4:38 pm
      Permalink

      Dziękuję Olga. Jaki piękny komentarz. Serce mi się raduje :), gdy czytam takie konstruktywne komentarze. Wiem Olga, że może być ciężej. Mam 49 lat. Sama jestem ciekawa, jak to będzie po 50-tce. Jak będę prowadzić blog, opowiem Wam o tym. Opowiem, jak sobie radzę. Nauczyłam się żyć teraźniejszością, na razie nie martwiąc się bardzo, co będzie w przyszłości, gdyż zamartwianie się nic mi nie daje. Co nie znaczy, że nie mam zmartwień czy planów. Mam jak każdy. Jeżeli będziemy się wspierać, tak piszesz, radzić, będziemy mogły się wygadać, skorzystać z doświadczeń innych, będziemy dbać o relacje z innymi, to już jest to bardzo dużo. Tak, mamy swoje ułomności, brak nam konsekwencji i systematyczności. Tylko nie zapadajmy się w tym i nie krytykujmy siebie ciągle za to. Codziennie krok za krokiem. Życzę Ci Olga wielu „magicznych chwil”. Pozdrawiam gorąco. 🙂

      Odpowiedz
  • 29 listopada, 2018 o 11:49 am
    Permalink

    Zaglądam czasem na bloga, a teraz z radością pozwolę sobie na komentarz.
    Również biegam, jestem osobą aktywną, lubiącą się rozwijać. Nie dlatego, że to modne ani pod wpływem jakiejkolwiek innej presji. Pozytwów z biegania jest wiele- oprócz tego oczywistego jak zgrabne nogi i sylwetka :)-to skuteczne odreagowanie chronicznego stresu na jaki jesteśmy z pewnością narażone pracując jako opiekunki 24 godzinne. Poczuć kontakt z przyrodą , odetchnąć głeboko- bezcenne. Za wszystko inne zapłacisz kartą MasterCard 😉
    Dziękuję Krystyno za ten wpis.

    Odpowiedz
    • 29 listopada, 2018 o 4:35 pm
      Permalink

      To my, dwie Krysie, biegamy sobie. Wszystko, o czym piszesz Krysiu to prawda. Ja co prawda przez bieganie lub dzięki bieganiu 🙂 mam muskularne nogi i mam problem z kupnem ładnych eleganckich kozaków z długą cholewą :). To porównanie z kartą MasterCard super. Chyba od Ciebie „zgapię”. 🙂 Dziękuję za komentarz i pozdrawiam

      Odpowiedz

Skomentuj Olga, Maria Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.