O moim ostatnim dyżurze … z trudną podopieczną w trudnym czasie, cz.1

Dyżur zapowiadał się dramatycznie. Przyjechałam w czwartek na zastępstwo na 4 dni do tzw. „trudnej” podopiecznej (tak mówiły o niej inne opiekunki), a już w piątek, 13-tego i to jeszcze w moje imieniny, okazało się, że muszę zostać 10 dni dłużej, czyli łącznie zamiast 4-dniowego dyżuru, miałam mieć 14-dniowy. „10 dni dłużej?” – powiecie. „A cóż to za problem, kiedy opiekunki siedzą na zleceniu dwa lub trzy miesiące”.

Dla mnie był to problem, ponieważ u tej podopiecznej trzeba wstawać codziennie w nocy oraz podczas wdrożenia do pracy kilkadziesiąt dni wcześniej obydwie stwierdziłyśmy, że jest nam razem „nie po drodze”. Rozumiałam ją słabo, choć w Niemczech pracuję już 6 lat a ona nie miała cierpliwości, by mi powtarzać słowa, części zdań czy całe zdania. Poza tym, było coś w niej takiego, co zniechęcało do rozmowy i kontaktu. Mówi ogólnie niewyraźnie a do tego wplata swój własny dziwny dialekt. Nie miałam problemu, by ją zrozumieć w ciągu dnia, gdy siedziała na wózku inwalidzkim. Miałam problem, gdy już leżała w łóżku, czyli przy wieczornej i porannej pielęgnacji ciała oraz w nocy, kiedy trzeba było ją przełożyć na drugi bok. Ze względu na zagrożenie odleżynami, układanie ciała u tej podopiecznej jest bardziej skomplikowane.

Uzgodniłam wcześniej z firmą, że mogę mieć dyżury u pani S. tylko w ramach „Notfall”, czyli w razie pilnej potrzeby od 4 do maksymalnie 7 dni. 

Moją pierwszą reakcją po informacji z firmy, że zmienniczka nie może mnie zmienić planowo w poniedziałek ze względu na zamknięcie granic, było „No dobrze, ale z tą pacjentką?” – kotłowało mi się w myślach. Firma zapewniła mnie, że będzie szukała zmienniczkę, ale nie obiecywała, że znajdzie ją szybciej niż po 14 dniach, gdyż mówi się o niej „trudna” i ciężko będzie szybko znaleźć kogoś innego.

Dodatkowo w ten „ferelny” piątek z godziny na godzinę dowiadywałam się od rodziny o coraz to nowych i zaostrzonych środkach bezpieczeństwa z powodu zagrożenia zakażenia koronawirusem w Polsce. W Niemczech jeszcze było w miarę spokojnie,  choć też w piątek dostałyśmy informację, że szkoły, przedszkola, place zabaw będą zamknięte w tym landzie od najbliższego wtorku. Moja rodzina mówi: „Zjeżdżaj do domu. Granice od niedzieli będą zamknięte”. Ale jak miałam „odstąpić od łóżka pacjenta”. Wiąże mnie umowa z firmą. Nie mogę tak po prostu spakować się i jechać do domu, do Polski. Wiedziałam, że przez weekend firma na pewno nikogo nie znajdzie na zmianę. Byłam zaniepokojona całą sytuacją. Trudny czas.

Poza tym miałam ze sobą psujący się telefon oraz „ledwo zipiący” laptop. Telefon od piątku czekał na mnie w Polsce. Wzięłam rzeczy do ubrania tylko na 4 dni. „No i super”- wyrzucałam sobie. Nie dość, że telefon może odmówić mi posłuszeństwa (przez moją nieuważność wypadł mi z kieszeni kurtki na posadzkę w toalecie, gdy jechałam z ostatniego dyżuru i wyświetlacz zaczął się psuć), to jeszcze laptop jest na wykończeniu. Co będzie jak nie będę miała ani laptopa ani telefonu. Jak skontaktuję się z rodziną?

Natłok informacji. Niepokój, chyba też strach spowodowany niepewnością, co do sytuacji z koronawirusem. Z rezygnacją poszłam spać. Budziłam się kilka razy w nocy. Podopieczna też niespokojna. Budziła się, dzwoniła, chciała pić.

Rano w sobotę zaczęłam intensywnie myśleć. Nauczyłam się, że jak mam problem to 10 % czasu użalam się nad sobą, a  90 % przeznaczam na szukanie rozwiązania. Kiedyś wydzwaniałam do koleżanek i opowiadałam, jak mam ciężko, jakiego mam pecha i jaka jestem „biedna”.:)

Teraz skupiam się na szukaniu rozwiązań problemów. Po pierwsze poszukałam osoby, która dowiozła mi nowy telefon i potrzebne rzeczy do ubrania. Osoba ta też pracuje w Niemczech i jak się okazało, może zrobić około 50 km więcej, by w niedzielę wieczorem dowieźć mi rzeczy. Uff.

Poza tym postanowiłam, że pogadam z podopieczną mówiąc, że najprawdopodobniej razem spędzimy 14 dni i musimy to jakoś ogarnąć. Musimy zachować wszelkie środki ostrożności ze względu na „korona”. W sobotę poszłam na zakupy do Aldi, zakupy na 14 dni. W Aldi zaskoczyła mnie dziwna cisza. Klienci robili zakupy w „zastanowieniu”, w ciszy, z jakąś taką nostalgią. Dzieci nie było wcale. Każdy w odległości ok. 2 metrów od siebie. Tę dziwną ciszę będę pamiętać długo.

Czy się bałam zakażenia korona? Raczej nie. Czułam się bezpieczniej pracując u jednej podopiecznej, niż pracownicy, którzy muszą pracować w szpitalach, w domach opieki czy nawet w supermarkecie.

Od piątku do niedzieli było cieżko w pracy. Podopieczna nie bardzo chciała współpracować. Robiłam swoje. Z życzliwością i spokojem wykonywałam swoje obowiązki. Zagadywałam. Podopieczna nieprzystępna, „zasklepiona” w sobie.

W niedzielę wieczorem stwierdziłam, że nie dam rady. Ja jej nie rozumiałam a ona nie miała cierpliwości. Powiedziałam wieczorem, że piszę e-mail do firmy. Niech znajdą zmienniczkę czy zmiennika, jak najszybciej, gdyż jest mi po prostu zbyt ciężko.

No i od poniedziałku już było lepiej, „cieplej” w naszych relacjach. We wtorek całkiem normalnie, a w środę powiedziałam firmie i pani S., że zostanę jeszcze tydzień.

Pod warstwą niezadowolenia z opiekunów, firmy, życia, wirusa, niepełnosprawności, frustracji, pani S. ukryła swoje serce i wydaje mi się dawno zapomniane uczucia …. .

O tym w następnej części wpisu.

Z pozdrowieniami

Krysia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.