Gdy sobie przypomnę, jaka byłam kiedyś, to że biegłam i biegłam. Starałam się szybko wszystko zrobić. Nie widziałam i nie słyszałam…. siebie.
Słyszałam płacz dziecka nocą, wymagania dyrektora. Kurs, który koniecznie trzeba zrobić. Rano jeszcze obiad do przygotowania przed pracą. Zakupy po południu. Lekcje z dzieckiem. Zebrania z rodzicami. Prace domowe. Znów dodatkowe szkolenie w weekend. Praca w weekendy, by zarobić na ratę kredytu. Dodatkowe studia, potem studia podyplomowe, bo wymagania szefa rosły. Mogłam to wszystko olać. Odmówić. „Wrzucić na luz”. Bo wciąż nie słyszałam siebie.
Nie słyszałam pukania mojego organizmu i prośby, bym się zatrzymała, zadbała o siebie, odpoczęła, bo nie mam siły, czuję się zmęczona i odczuwam lęk, że już nie dam rady.
Nie musiałam przecież robić słoików na zimę, jak nie miałam czasu i siły. A ja robiłam, bo wydawało mi się, że tak trzeba. Nie musiałam brać kolejnych dodatkowych nadgodzin i zleceń, a ja brałam, bo nie umiałam odmówić, a pieniądze były potrzebne.
Biegłam i nie słyszałam „walenia” pięścią mojego organizmu z prośbą, bym się zatrzymała, odpuściła i poszukała odpowiedzi, dlaczego wciąż czuję się zmęczona. Lekarz rodzinny przekonuje, że za dużo pracuję, że to może być wypalenie. Biorę jakieś tabletki.
Aż pewnego dnia roku już nie mam siły, by wstać do pracy. Lęk, strach, przerażenie i poczucie totalnego braku sił.
I wreszcie się zatrzymałam … choroba mnie do tego zmusiła.
Rozpoczęłam własną akcję „W poszukiwaniu siebie”. Minęło wiele lat.
Dziś wykonuję pracę asystenta osoby niepełnosprawnej w Niemczech, byłam oraz bywam opiekunem osób starszych i w końcu widzę, słyszę i czuję. Szukałam rozwiązania dla siebie i znalazłam zawód, który nie wymaga ode mnie pracy umysłowej, ale daje mi stabilizację finansową i zawodową. To praca fizyczna.
I choć mam trudną podopieczną, taki „wampirek energetyczny”, który nadmiernie robi zakupy i z którą ostatnio się posprzeczałam, to i tak jest mi dobrze.
Zauważam napis na żołtej kartce przy U-Bahnie (komunikacji miejskiej podziemnej w Niemczech): „Das Lächeln ist ein Fenster, durch das man sieht, ob das Herz zu Hause ist” („Uśmiech jest oknem, przez które widać, czy serce jest w domu”)….
…uśmiecham się.
Słyszę śpiew ptaków podczas spaceru z moją D. i miłe „Hallo” sąsiada z boku. Uśmiech pana nieoceniony. Słucham uważnie mojej córki, która opowiada o swoim chłopaku… Mimo, że pracuję w Niemczech mam dobry kontakt z dziećmi. Córka dostrzega we mnie zmianę.
…uśmiecham się i jestem wdzięczna.
Dziś poczułam zapach kwitnących lip, tu w Polsce, bo mam kilka dni wolnego. Mam czas na książkę i dobry film.
Widzę wschód słońca przy porannym biegu i dwie panie o 6.00 rano na Nordic walking. Uśmiechamy się do siebie.
I choć mi nieraz jest ciężko w pracy, w domu, z sobą, bo stare nawyki powracają, to cieszę się, że dostrzegam, słyszę, czuję, widzę i jestem wdzięczna.
Piękne wyznanie, świadczące o wysokim stopniu znajomości samej siebie, prawdziwe i głębokie, z dużą kulturą psychologiczną. A do tego znakomicie napisane!
Podobnie ja nie mam wątpliwości, że my ludzie jesteśmy powołani do osobowego rozwoju, i to przez wszystkie ziemskie dni.
Co do mnie – swój poziom samoświadomości zawdzięczam głównie związaniu swojego życia w głębokiej relacji mojego serca z Sercem Osobowego Boga – Stwórcy, Pana i Zbawiciela. Z wiary i z Bożego Słowa czepię mądrość, motywację, oraz siłę do aktywnego i szczęśliwego życia.
Przeprowadziłam się z miasta do 5-tysięcznej miejscowości w polskich górach, żyję w otoczeniu wspaniałej przyrody. To jakby mój przedsionek Raju…
Życzę Pani prawdziwego dobra i piękna, na każdy dzień.
Najserdeczniej pozdrawiam
Dziękuję bardzo za komentarz. Zmienić swoje życie, przeprowadzić się po kilkudziesięciu latach w nowe miejsce, być może z dala od rodziny to wielka odwaga. Coraz bardziej myślę o życiu na wsi, bo i na wsi spędziłam fajne lata mojego życia. Ale jeszcze nie jestem gotowa. Życzę dalej tego spokoju i równowagi, który wypływa z samego Pani komentarza. Dziękuję i pozdrawiam