Ostatni dzień mojego dyżuru. Wstaję jak zwykle o 4.30. Ogarniam się i o 5.00 wchodzę do pokoju mojej młodej podopiecznej. Budzę Evę. Mówię „Dzień Dobry”, Ewa odpowiada, ale dziś coś niemrawo i dziwnie. Zapalam lampkę. Nastawiam muzykę i wychodzę. Eva potrzebuje 5 minut na rozbudzenie.
Po 5 minutach wjeżdżam ze stolikem, na którym mam przygotowane środki do mycia i pielęgnacji ciała. Wykonuję rutynowe czynności pielęgnacyjne. Zagaduję. Eva nic. Odpowiada bardzo lakonicznie. Od niechcenia. „Nie ta Eva”, myślę. Zawsze rano, mimo tak wczesnej pory była gadatliwa. „Może denerwuje się zmianą opiekunów?”, rozważam. Dziś o 12.00 przejmuje ode mnie dyżur młody 30-latek. Nie narzucam się rozmową. W spokoju kontynuuję mycie, ubieranie, czesanie. Jak co dzień. Daję nam czas.
Podaję Evie małe śniadanie. Nadal cisza. Pytam: „Eva, co się dzieje.”. Nic. „Coś Cię boli”. No i wtedy: „Bo ja wołałam Ciebie w nocy. Bardzo bolało mnie biodro, chciałam, byś dała mi tabletkę przeciwbólową a Ty nie przyszłaś”. „Eva, mówię, przecież ja nic nie słyszałam. A dzwoniłaś do mnie?”. No nie. No właśnie.
Zawsze pilnuję, by Eva miała pod ręką komórkę. Nie ma innego dzwonka, nie chciała mieć. Używa swojej komórki również, gdy potrzebuje pomocy w nocy. Dzwoniła, a ja przychodziłam.
„Przecież, skoro Cię nie słyszałam, nie mogłam przyjść”, mówię. Okazało się, że komórka zamotała się w pościeli, ona nie mogła jej znaleźć, zdenerwowała się, wołała mnie. A na dodatek pokłóciła się wieczorem ze swoim chłopakiem. Może też i przez to zareagowało biodro. Spięte mięśnie.
Była zła, a tak właściwie, nie wiadomo na kogo. Powinna być zła na siebie.
Namawiałam Evę wcześniej wraz z innymi opiekunami na zakup „Babyfon”, czyli tzw. elektronicznej niani, ale nie chciała się zgodzić. Przewidzieliśmy taką sytuację.
Dziś Eva już chce taki „Babyfon” kupić. Przecież jest wygodniejszy. Zainstaluje się jej pod ręką na stałe i już. Przyciśnie i nie będzie problemu, bo ten zadzwoni u nas. Ludzie starsi często używają takiego dzwonka. Biodro dalej Evę pobolewa, więc dałam jej tabletkę przeciwbólową.
Wiecie, jak to jest, jak coś nas boli. Boli od czasu do czasu lub od samego rana i przez „cały Boży dzień”. Jesteśmy drażliwi, nerwowi, małomówni, nieraz impulsywni. Reagujemy inaczej niż zwykle. Coś powiemy komuś przykrego, komuś kto jest „pod ręką”, czyli najczęściej osobie najbliższej, a potem tego żałujemy i nie potrafimy przeprosić.
Pracujemy z osobami starszymi, którym najczęściej coś dolega. Gdyby nie dolegało, nie potrzebowaliby opiekuna. Doskwiera samotność, bezsenność, demencja, bóle głowy, mięśni i kręgosłupa, puchną nogi. Podopieczni różnie reagują.
Doszłam do tego, że jak podopieczna nie ma humoru, to JA nie muszę być tego przyczyną. To wcale nie znaczy, że JA coś źle zrobiłam lub, że ktoś mnie nie lubi lub nie akceptuje. To nie znaczy, że skoro jestem z Polski to ktoś nie lubi Polaków. To nie znaczy, że już mam tu nie pracować i muszę sobie poszukać innej pracy u kogoś innego. Takie opinię słyszałam od zmienniczek, a ja byłam innego zdania.
Kiedyś jak miałam problemy osobiste i w pracy starałam się ukryć, że jestem smutna, czy zmartwiona, to moja podopieczna i tak wyczuła od razu, że coś się dzieje. Jak pracujemy ze sobą 24 h, to wyczuwamy intuicyjnie lub wyczuwamy poprzez obserwację naszych reakcji, że coś jest nie tak. Nawet, jak bardzo staramy się to ukryć.
Nauczyłam się rozwiązywać problemy w mojej pracy tak szybko, jak to możliwe. Najpierw poprzez rozmowę. Najczęściej wtedy, gdy emocje opadną. Gdy sprawa jest poważna, zastanawiam się, jak mogę ją rozwiązać. Nieraz robię nawet plan rozwiązania sytuacji konfliktowej w swoich notatkach i realizuję go punkt po punkcie. Czytam w internecie, jakie są sposoby na rozwiązywanie sytuacji konfliktowych.
Więc jeżeli podopieczny nie ma humoru i jest małomówny, nie naciskam, daję mu czas. Wykonuję swoje czynności. Cisza mi nie przeszkadza i też się nie narzucam ze swoim „słowotokiem”. Bo niektórzy w takich momentach nadrabiają za dwoje i mówią, mówią, mówią, by nie było ciszy między nimi. A to jeszcze bardziej może denerwować. Cisza jest nam potrzebna i nie musimy czuć się nią skrępowani. Najczęściej podopieczny się ogarnie i po godzinie, dwóch już jest jak dawniej.
Jeżeli nie, a ja pytam na przykład: „Co zrobić na obiad” a mój starszy podopieczny jest dalej zły i nieprzyjemny, pytam „Co się dzieje?” lub „Co się stało?” lub „Co się wydarzyło”. I tu dostaję najczęściej odpowiedź. „Źle spałem”, „Nie mam już dla kogo żyć”, „Dzieci o mnie nie pamiętają” … itd. I tu my możemy coś doradzić, o czymś przekonać, coś zapewnić. Na przykład, że córka dzwoniła przecież przedwczoraj. Lub umówię podopiecznego na wizytę do lekarza. Problem się rozwiązuje, a my wcześniej tworzyliśmy w głowie „czarne scenariusze”, że to przez nas lub że trafiliśmy na fatalnego podopiecznego.
Zdarza się, że podopieczny jest dla nas niemiły, staje się agresywny słownie z byle powodu a my czujemy lęk. Zdarzyła mi się taka sytuacja. Staram się wtedy zareagować z największym opanowaniem, na jakie mnie stać. Mówię, że mam inne zdanie. Lub, że coś nie jest prawdą (odnoszę się do danej sytuacji). Nie raeaguję słowną agresją, broń Boże krzykiem. Przekonałam się, że agresja rodzi agresję. Sygnalizuję problem rodzinie, szukamy rozwiązania. Najczęściej po rozmowie: ja, podopieczny i rodzina, jest w porządku. Jeżeli nie jest lub nie mam wsparcia w rodzinie, rozmawiam z firmą. Tu szukamy rozwiązania. Jeżeli byłoby tragicznie i wiedziałabym, że nie jestem w stanie pracować z osobą, która jest codziennie nieprzyjemna, złośliwa, apodyktyczna, impulsywna i to nie wynika z jej choroby, zmieniłabym podopiecznego.
Oczywiście, my też możemy być przyczyną niezadowolenia drugiej strony. Bo my też popełniamy błędy. Ale jak ja mówię przepraszam to i podopieczny też potrafi powiedzieć przepraszam.
Moja Eva miewa humory od czasu do czasu, jest osobą niepełnosprawną od urodzenia. Trudno jest jej od razu powiedzieć, co jej jest. Miała trudne dzieciństwo. Sama mówi, że jest impulsywna. Ale potrafi przyznać się, że nie miała racji.