Co daje mi spokój …

Rozmyślając i planując ten wpis uświadomiłam sobie, jak wiele rzeczy wpływa na mój spokój wewnętrzny. Ten wpis uświadomił mi, jak wielką pracę wykonałam nad sobą.

Co dla mnie znaczy spokój wewnętrzny? Krótko: Nie wybudzam się o 4.00 rano z myślą, że MUSZĘ iść do pracy, a w niedzielę po południu nie jestem  poddenerwowana. Nie mam poczucia, że nie zdążę ze wszystkimi obowiązkami w ciągu dnia. Nie mam poczucia, że nie starczy mi do pierwszego, mimo że zarabiam lub nie starczy mi sił, by wstać rano. Nie muszę kończyć kolejnych kursów i szkół, by nadążyć nad wymaganiami oświaty. Mogę zamknąć drzwi swojej pracy i już o niej nie myśleć. Nie myśleć o niej w negatywnym kontekście.

Zmagałam się ze stresem i nie umiałam sobie z nim poradzić. Obowiązki mnie przygniatały, Myślałam, że trzeba szybko, dobrze i jak najwięcej. Nie potrafiłam się zatrzymać i powiedzieć: Hallo! Nie na tym polega życie! Życie to nie tylko obowiązki i praca. To również odpoczynek, relaks, wyjazd, spędzanie czasu z rodziną poza domem i z samą sobą. Mam do tego prawo.

Jedno jedyne postanowienie na ten rok!

Moim celem i postanowieniem na ten rok, nie jest osiągnięcie sukcesu w postaci setki lajków czy tysiąca czytelników mojego bloga, nie jest zakup „wypasionego” samochodu, zrobienie kariery, bycie popularną, tylko utrzymanie wewnętrznego spokoju. SPOKOJU, który już mam w sobie. Spokój nie oznacza dla mnie stagnację i „nicnierobienie” poza pracą zawodową i domową. Dla mnie to taka podstawa do efektywnego życia, pracy i działania, do realizacji moich celów krótko- i długoterminowych, bo takie sobie obecnie wyznaczam i realizuję. Do robienia tego, co lubię, poza pracą zawodową.

Zacznę od tych czynników, najważniejszych dla mnie, które niewątpliwie wpłynęły na mój spokój.

Przede wszystkim to jest równowaga wewnętrzna, równowaga między życiem zawodowym, prywatnym, rodzinnym i odpoczynkiem.

Praca zawodowa

Po pierwsze wykonuję pracę, którą lubię i w pełni mi odpowiada. Znalazłam takie miejsce zawodowe na ziemi. W pracy utrzymanie spokoju umożliwia mi brak bezpośredniego szefa nade mną. Sama organizuję sobie pracę. Nie jestem zależna od innych. To znaczy, że nie muszę „świecić oczami” i się tłumaczyć, jeżeli ktoś przede mną lub ze mną źle wykonał pracę lub w ogóle jej nie wykonał. Jak ja sobie ułożę tę pracę z pacjentem, tak mam. Dlatego, gdy zamykam drzwi po skończonym dyżurze, mam wolną głowę i poczucie dobrze wykonanej pracy. Pacjent zadowolony, w mieszkaniu porządek. Tutaj potrzebna jest nasza samodyscyplina, samokontrola i asertywność.

Czy nie mam problemów w pracy, które zakłócają mój spokój? Czy jest mi trudno? Czy nieraz nie dogaduję się z pacjentem? Czy bywają nieporozumienia i trudne rozmowy? Bywają. Nauczyłam się je rozwiązywać. O tym piszę tutaj.  A że lubię tę pracę, to czytam, radzę się i szkolę. Robię to z chęcią.

To co ważne. Dzięki mojemu bogatemu doświadczeniu zawodowemu, znajomości języka niemieckiego, pracy w Niemczech, sprawia, że nie boję się przyszłości, tego że moja firma zostanie zlikwidowana, że mojego etatu już nie będzie, czy mojego stanowiska. Mam poczucie, że zawodowo sobie poradzę, bo mogę i umiem się znaleźć wykonując inne zawody.

Życie prywatne i rodzinne

Po drugie ważna jest akceptacja mojej pracy przez najbliższą rodzinę. Mam ten luksus, że dzieci są już dorosłe i mam wsparcie ze strony męża w obowiązkach domowych. Mój dyżur trwa najdłużej 14 dni. Przez ten czas nie ma mnie w Polsce. Potem mam wolne i spędzam czas z rodziną. Ważne jest, by mieć poukładane sprawy również z dalszą rodziną, ze znajomymi i przyjaciółmi. Nie mam do nikogo żalu, ani pretensji. U nikogo nie mam długów. Komu miałam wybaczyć temu wybaczyłam. Z kim było mi „nie po drodze”, z tymi zakończyłam swoją znajomość. Wolę małe grono osób wspierających mnie, niż duże grono osób, będących „wampirkami energetycznymi”.

Akceptacja siebie

Po trzecie „podróż w głąb siebie”. Znalezienie mojego własnego „ikigai”, czyli tego co mnie interesuje, pasjonuje, zaciekawia, wycisza, sprawia radość i daje poczucie szczęścia. Zmiana myślenia i świadomości. W życiu nie trzeba cierpieć i umartwiać się. „Nie trzeba nadstawiać drugiego policzka…”. Można cieszyć się, że się żyje. Brać z życia to, co dobre.

Podróż w głąb siebie rozpoczęłam, gdyż moja dusza chorowała. Jedni mówili, że jestem perfekcjonistką, inni, że za dużo pracuję, jeszcze inni, by dać sobie na luz i się nie przejmować. Ale to nie było łatwe. Zawsze swoje obowiązki starałam się wykonywać sumiennie i z należytą starannością. W każdym z zawodów dawałam 100 % siebie, zapominając o sobie. W ogóle nie byłam asertywna. Byłam grzeczna, miła i uległa. Tak to teraz oceniam. Pytałam się retorycznie w moim pamiętniku, gdy było mi naprawdę źle „Kto mi pomoże”. Nikt nie mógł mi pomóc. Bo nikt mnie nie rozumiał. W chorobie miałam osoby, które mnie wspierały i pomagały, ale tylko ja najbardziej siebie mogłam zrozumieć i tylko ja sama mogłam sobie pomóc.

Rzeczywiście za bardzosię wszystkim przejmowałam. Mogłam wiele spraw „olać”. Teraz „olewam” sprawy, które nie zależą ode mnie i nie mam na nie wpływu. Nie oglądam telewizji. Tylko ze względu na pracę, by mieć o czym porozmawiać z pacjentem, oglądam 100 sekund wiadomości. Interesujące filmy i programy oglądam przez internet w moim laptopie.

Zaakceptowałam swój wygląd i wiem, że jestem jedna na milion. Nie ma takiej drugiej osoby jak ja na tym świecie. Dzięki, Kasiu Pawluś. Przestałam martwić się, co powiedzą na mój temat inni. Ja to JA, a oni to ONI. Ja mam swoje życie, oni swoje. Inni zawsze będą „gadać”, a ja nie muszę się tym przejmować. Nie zajmuję się plotkami z pacjentem, ze zmienniczkami i koleżankami.

Dzięki dziennikowi Marzeny Chełminiak i książkom Beaty Pawlikowskiej zmieniłam podejście do życia i nawyki, zwłaszcza te myślowe. Zrozumiałam, na czym polega życie. Przeczytałam wiele książek psychologicznych i książek z zakresu rozwoju osobistego, których autorami są: Joseph Marphy, Brian Tracy, Luise Hay, Paulo Coelho, Regina Brett, Jacek Walkiewicz, Anthony Robins i wielu innych. Ostatnio realizuję swoje cele i doceniam życie oraz utrzymuję pewność siebie i spokój dzięki książkom: Kasi Pawluś, Angeliki Chrapkiewicz-Gądek i Kamili Rowińskiej oraz zaproszenia do swojego życia dyscypliny sportowej, jaką jest bieganie.

Po czwarte spokój wewnętrzny daje mi systematyczne uprawianie sportu. U mnie to jest bieganie. Kiedy Beata Pawlikowska pisała w swoich książkach: „Codziennie, bez wyjątku, czyli przez 365 dni w roku, wyprowadź się na spacer”, nie wierzyłam, że to może pomóc. Biegałam od dawna, ale nie biegałam systematycznie i nie codziennie.

Od 01 października 2018 roku biorę udział w sportowym V wyzwaniu Kamili Rowińskiej, biegam codziennie i czuję się doskonale. Czuję spokój, bo z wagą nie mam problemów, twarz jest jaśniejsza, uśmiech na twarzy, mam siłę fizyczną i siłę wewnętrzną. Pewnie to wpływ endorfin. Najlepiej biega mi się o poranku. Jeszcze kilka miesięcy temu powiedziałabym: Nie mogę biegać, pracuję 24 h, a jak pacjent będzie chory? Przecież po takiej pracy jestem padnięta”. Uzgodniłam wszystko z firmą, uzgadniam z pacjentem. Przez 3 miesiące mogłam realizować wyzwanie. Więc można? Można. Uważność, dzięki której się wyciszam, dostrzegam kwitnące kwiaty, uśmiech nieznajomej osoby, śpiew ptaków i wiejący wiatr. Dostrzegam wartość w codzienności. O tym piszę tutaj.

To są moje cztery czynniki, dzięki którym odczuwam wewnętrzy spokój. Ale ciąg dalszy nastąpi, bo mam w zanadrzu jeszcze kilka, które również wpływają na mój stan emocjonalnego wewnętrznego spokoju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.